Tomasz Markiewika jak zwykle z RIGCZ. Przeklejam z Facebooka:

"Kilka osób (całe dwie) pisało ostatnio, że czeka na mój wpis, z którym będą mogli się nie zgodzić. To może być ten. Nie podzielam oburzenia w sprawie dwóch aktywistek klimatycznych, które – jak podają niektóre media – „oblały zupą pomidorową” obraz „Słoneczniki” Vincenta van Gogha. Wiem, że sprawa budzi duże emocje, więc postaram się wyjaśnić najspokojniej, jak potrafię, czemu się nie oburzam.

Zacznijmy od sprawy najprostszej – łatwych do zweryfikowania faktów. Wbrew temu, co pisze część mediów, aktywistki nie oblały obrazu, lecz ochraniającą go szybę. I nie jest to szczęśliwy zbieg okoliczności, ale celowe działanie aktywistek, by zminimalizować ryzyko uszkodzenia obrazu. W Wielkiej Brytanii tego typu akcje nie są nowością, na początku XX wieku podobnie postępowały niektóre sufrażystki, przy czym one faktycznie niszczyły dzieła sztuki w muzeach. Dla jasności, nie chcę nikogo przekonywać, że skoro sufrażystki tak robiły, to musi być ok. Chodzi mi tylko o to, że warto pewne rzeczy widzieć w szerszym kontekście, by oszacować, na ile są one radykalne. Ta forma protestu, którą zastosowały aktywistki klimatyczne, jest na tle historycznym tak naprawdę bardzo grzeczna. Nikt nie ucierpiał, niczego cennego nie zniszczono.

No dobrze – ale po co? Sama dyskusja jest poniekąd odpowiedzią na to pytanie. Aktywiści codziennie coś robią, ale media zazwyczaj się tym nie interesują, bo jest to zbyt nudne. Kontrowersyjność to często jedyny sposób na przyciągnięcie ich uwagi.

Tylko czy to nie jest przeciwskuteczne? Wiele osób pisze od wczoraj, że tego typu akcje bardziej zniechęcają niż zachęcają ludzi do sprawy. To nie jest głupia obawa, przeciwnie, wydaje się wręcz oczywista. Dotykamy tu bardzo ciekawego pytania: jaki jest w ogóle cel aktywizmu? Moja odpowiedź wyda się zapewne wielu osobom absurdalna. Otóż wcale nie jestem pewien, czy celem aktywizmu jest przekonanie do swoich racji większości społeczeństwa ani nawet bezpośrednie zwiększanie poparcia dla swoich ruchów czy organizacji. Od razu dodam, że zupełnie inaczej mają się sprawy w przypadku partii politycznych. Gdyby taką akcję wykonała jakaś lewicowa polityczka, to przyznałbym rację krytykom: jest to przeciwskuteczne, bo najprawdopodobniej doprowadzi do tego, że w najbliższych wyborach ona lub jej partia otrzyma mniej głosów.

Tylko że aktywizm i polityka partyjna to coś innego. Przepraszam, że któryś już raz podaję ten przykład, ale on daje do myślenia. Gdy pracownia Gallup zorganizowała sondaż po słynnym marszu na Waszyngton zorganizowanym przez Martina Luthera Kinga, to 74% ankietowanych odpowiedziało, że takie formy protestu bardziej szkodzą niż pomagają Afroamerykanom. Mówimy o ikonie aktywizmu, o marszu, na którym wygłoszono najprawdopodobniej jedną z najsłynniejszych przemów w historii świata – I have a dream. A mimo to zdecydowana większość osób uważała, że King bardziej szkodzi, niż pomaga sprawie, o którą walczy.
Być może, niejako z definicji, nie ma czegoś takiego jak aktywizm cieszący się szerokim poparciem? Więc do czego on służy?

Sam King mówił o tworzeniu „napięcia” w społeczeństwie. O zmuszaniu go do tego, by patrzyło w stronę, w którą patrzeć nie chce. Oczywiście, cele bywają przyziemniejsze. 90% społeczeństwa może się przez tydzień oburzać na to, co zrobiły aktywistki, ale wśród pozostałych 10% znajdą się takie, które zdecydują się dołączyć do ruchu bądź wesprzeć go finansowo. Albo przynajmniej takie, które dowiedziały się o związkach miedzy British Museum a przemysłem paliwowym. I dla aktywistów to też jest jakaś wartość. Nie twierdzę, że ta akcja na pewno będzie miała w dłuższej perspektywie korzystny bilans zysków i strat. Bardzo możliwe, że nie – że tym razem aktywistki przestrzeliły. Ale nie ma prostego wzoru matematycznego na obliczenie tego typu rzeczy. Trudno z góry stwierdzić, jakie „radykalne” działanie są opłaci, a jakie nie. To jest zawsze ryzyko, rzekłbym – „ryzyko zawodowe” aktywizmu."

  • LukaszWyrak@szmer.infoOP
    link
    fedilink
    arrow-up
    1
    ·
    2 years ago

    Od siebie dodam, że nawet jakby ten bohomaz został zniszczony to byłoby jeszcze lepiej. Fakt, że niektóre dzieła sztuki znanych artystów osiągają takie zawrotne ceny jest jedna z patologii kapitalizmu. To jest jeden z elementów spekulacji finansowej, której skutkiem sa kryzysy ekonomiczne, przez które ludzie cierpią głód.