Batista Afonso pochował wielu przyjaciół – obrońców Amazonii, liderów związkowych, robotników rolnych bez ziemi. Sam nie daje się zastraszyć ani przepędzić.

Tamtego popołudnia mecenas Batista Afonso, lat 58, wrócił do biura w Marabie w amazońskim stanie Para, umęczony poranną wyprawą 130 km na południe od miasta. Część dróg jest tu pokryta asfaltem, część – ubita ziemią zamieniającą się po marcowych deszczach w trudno przejezdne błoto. Celem porannej wyprawy Batisty było spotkanie z liderami 240 rodzin bezrolnych, okupujących obrzeża latyfundium należącego do agrobiznesowej grupy Santa Barbara.

Okupacja skrawków posiadłości Santa Barbara trwa od 2008 r. Czas ten naznaczały najazdy prywatnych milicji mające zastraszyć „okupantów” – robotników rolnych bez ziemi, zabójstwa liderów lokalnej społeczności, a także batalie sądowe prowadzone przez Batistę. Celem tych ostatnich było doprowadzenie do sytuacji, w której koloniści będą mogli legalnie pozostawać na zajętej przez siebie ziemi.

Słowa „legalne” i „nielegalne” budzą tu potężną konfuzję. Nielegalni biedacy zakłócają spokój legalnym biznesmenom? W Amazonii to, co dziś ma pozory legalności, zostało w 9 na 10 przypadków zajęte nielegalnie, przemocą, po trupach (dosłownie), a potem przypieczętowane sfałszowanymi dokumentami. Gdyby zsumować obszary ziemi należącej „legalnie” – tzn. na papierze – do prywatnych właścicieli, stan Para miałby powierzchnię może i całej Brazylii (i tak ma powierzchnię ponad dwa razy większą niż Francja).

Kilka lat temu Batista wygrał serię procesów sądowych i doprowadził do decyzji rządu federalnego o wykupieniu okupowanej ziemi dla bezrolnych. Gdy jednak ruszyła biurokratyczna procedura, władzę w Brazylii objął prawicowy populista Jair Bolsonaro. Z dnia na dzień wszystkie rozstrzygnięcia na korzyść bezrolnych zostały zawieszone. Teraz każdego dnia drżą, że zostaną wysiedleni.

Nie zawsze udaje się powstrzymać eksmisje. Policja lub prywatne milicje latyfundystów zapędzają wysiedlanych na ciężarówki i wywożą w nieznane. Wyrzucają ich na jakiejś szosie – sto, dwieście kilometrów od ziemskich posiadłości – na obrzeżach dżungli. Czasem eksmitowani rozpraszają się i każdy idzie w swoją stronę. Częściej zakładają nową kolonię na terenie innego latyfundium.

15 kilogramów za mało Moje pierwsze spotkanie z Batistą Afonso: rok 2005, Maraba – miasto, w którym mieszka i pracuje. Szczupły, średniego wzrostu, z lekkimi zakolami. Mowa jego ciała zdradza rezerwę, nie zachęca do rozmowy. Sposób mówienia i aura, jaką roztacza, budzą domysły, że to ksiądz w cywilu (skojarzenie okaże się nie całkiem od rzeczy).

Brazylią wstrząsnęło wtedy zabójstwo amerykańskiej zakonnicy Dorothy Stang. Przez 30 lat sprzeciwiała się masowym wycinkom Amazonii przez handlarzy drewnem, węglem drzewnym i hodowcom zamieniającym „płuca Ziemi” w pastwiska. Zadarła z mafią węglową, tzn. ludźmi, którzy wypalają tańsze gatunki drzew – te, które nie nadają się na sprzedaż przemysłowi meblarskiemu – na węgiel drzewny i sprzedają go hutom.

Batista od lat współpracował z Amerykanką. Gdy się spotkaliśmy, był – mimo rekomendacji wspólnego znajomego – nieufny. Ludzie demaskujący zbrodnie wielkiego biznesu są wyczuleni na pojawienie się kogoś nieznajomego. Nieznajomy, który przedstawia się jako dziennikarz, może być „cynglem”.

Wtedy, podczas spotkania z nim, po raz pierwszy usłyszałem o mordowaniu liderów bezrolnych i obrońców Amazonii. Potem spotkałem wdowy i przyjaciół zamordowanych. Usłyszałem też cierpką aluzję, że gdy ich, miejscowych, zabijali przez dziesięciolecia, nikt nie przyjeżdżał – trzeba było śmierci Amerykanki, by świat zainteresował się dramatem ubogich mieszkańców Amazonii.

Batista wyłożył mi wtedy historię ostatniego stulecia tej części Brazylii. Ale swoją osobistą opowiedział dopiero niedawno. Pierwsze wspomnienia: lata 60., głód w stanie Minas Gerais, gdzie się urodził. Zmarły z niedożywienia kilkuletni kuzyn, którego pochowano na desce, bo rodzina Afonsów nie miała pieniędzy nawet na najmarniejszą trumnę. Nieobecni rodzice: mama pracująca w mieście jako służąca, ojciec zaharowujący się na plantacjach kawy, z których Minas Gerais słynie do dziś. Batistą i trzema braćmi zajmowała się o kilka lat starsza kuzynka. Były dni, kiedy nie mieli ryżu ani fasoli. Zbierali wtedy zioła i miękkie łodygi dzikich roślin, a następnie gotowali z mąką, żeby zrobić gęstą zawiesinę pełniącą funkcję zupy. Gdy mama zabrała synów do miasta, żeby ich zważyć, 8-letni Batista ważył 14 kg, czyli statystycznie jakieś 10–15 za mało.

Nadzieję na wydobycie się z nędzy rodzice dostrzegli w apelu junty wojskowej do zajmowania ziemi w Amazonii. Uwierzyli w hasło „ziemia bez ludzi dla ludzi bez ziemi”. W 1973 r. osiedlili się na terenie prywatnej posiadłości w stanie Goias. Mieli wycinać dżunglę, ogołoconą z drzew ziemię uprawiać, a jedną trzecią zbiorów oddawać właścicielowi. I dalej wycinać. Po latach przyszła refleksja, że w wezwaniu rządu do zajmowania amazońskiej ziemi nie chodziło o miejsca do życia dla biednych – te zajęli już ci, którzy mieli pieniądze i koneksje. Chodziło o tanią siłę roboczą.

Afonsowie szybko porzucili harówkę u wielkiego gospodarza, fazendeiro, w Goias, niedającą nadziei na dobre życie. Nowym horyzontem stał się dla nich stan Para, w którym rząd znowu obiecywał ziemię dla bezrolnych. Ale i tam obietnice złamano. Oferowane ziemie były odległe od przejezdnych dróg, bez prądu, narzędzi i jakiejkolwiek infrastruktury; ponadto nachodziły na chronione terytoria należące do autochtonów.

Rodzicom Batisty nie pozostało nic innego jak ponowne zatrudnienie się w posiadłości jednego z latyfundystów. Tu padli ofiarą współczesnego niewolnictwa: dostali od właściciela ryż, fasolę i sól na przeżycie, a po czasie dowiedzieli się, że to ich dług, który muszą spłacać, i nie mogą odejść.

To wtedy matka Batisty, analfabetka, uznała, że drogą ucieczki z nędzy będzie edukacja. Przynajmniej jeden z synów powinien się kształcić – padło na najbardziej bystrego Batistę. Szczęśliwy przypadek przywiódł w okolice chętnego do pomocy księdza. Nie pytając syna o zdanie, matka powiedziała duchownemu, że chłopiec ma powołanie kapłańskie.

W seminarium w Conceicao do Araguaia Batista studiował filozofię i teologię, ale nie chciał zostać księdzem. Jednak to dzięki kształceniu w Kościele katolickim brazylijskiego interioru, gdzie mimo sprzeciwu Jana Pawła II królowała teologia wyzwolenia, młody seminarzysta zbliżył się do oddolnych ruchów społecznych, przede wszystkim do bezrolnych okupujących wielkie posiadłości. Księża wspierali walczących nędzarzy – takich jak rodzice, bracia i sam Batista.

Po studiach w seminarium został szkolnym nauczycielem, a po godzinach pracy wspierał bezrolnych. Brał udział w okupacjach latyfundiów i manifestacjach przed budynkami instytucji odpowiedzialnych za decyzje o nadawaniu ziemi. Kilka razy był aresztowany; raz skazano go na dwa lata więzienia, ale ten wyrok udało się obalić w apelacji.

Orzechy dla zwierząt Punktem zwrotnym w życiu Batisty była masakra w Eldorado do Carajas, gdzie w kwietniu 1996 r. bezrolni, nie mogąc doczekać się wywłaszczenia jednego z latyfundiów, zablokowali główną drogę w regionie. Policja zastrzeliła 19 protestujących; jak się okazało – na płatne zlecenie latyfundysty. – Wtedy doszedłem do wniosku, że skuteczna walka wiedzie nie tylko przez okupacje, blokady i protesty. Ważna część batalii rozgrywa się w sądach – opowiada.

Zapisał się na studia prawnicze w lokalnej uczelni, skończył je i został prawnikiem Duszpasterskiej Komisji ds. Ziemi, agendy Kościoła, która wspiera bezrolnych. Od podjęcia pracy nie odwiodło go to, że dwóch poprzednich prawników komisji zamordowano: Gabriela Salesa Pimentę w 1982 r.; Paula Fontelesa – w 1987 r.

W ciągu ostatnich 30 lat Batista pochował kilkunastu przyjaciół zamordowanych na zlecenie lokalnych przedsiębiorców. Jednym z nich był Expedito Ribeiro de Souza, poeta i lider bezrolnych, ojciec dziesięciorga dzieci. Zastrzelono go w lutym 1991 r., na długo zanim Batiście przyszło do głowy, by zostać prawnikiem.

Ostatni z zamordowanych to Fernando dos Santos Araújo, jedyny świadek masakry, do jakiej doszło w miejscowości Pau D’Arco. W maju 2017 r. policja zastrzeliła tam 10 zbuntowanych robotników rolnych na farmie Santa Lucia. O zbrodnię oskarżono 16 ludzi: policjantów, ich pomocników i zleceniodawców. Araújo jako jedyny zdołał się ukryć, dzięki czemu przeżył masakrę. Ale w styczniu 2021 r. znaleziono go martwego z kulą w potylicy.

Najgłośniejsze było jednak zabójstwo małżeństwa José Claudia Ribeiro da Silvy i Marii do Espírito Santo w maju 2011 r.

José Claudio i Maria, którzy wraz z 400 rodzinami osadników dostali po latach zmagań swój kawałek ziemi (trzy godziny jazdy od Maraby), wprowadzili do życia osadników nowy, ważny temat: ochronę środowiska, sprzeciw wobec nielegalnych wycinek lasów. Starali się świecić przykładem: żyli z tego, co urodzi ziemia, i dzielili się tym ze światem natury; np. nie zrywali drogich na rynku orzechów caju na sprzedaż, jedli i przerabiali na masło oraz kosmetyki jedynie te, które spadły na ziemię, resztę zostawiając zwierzętom.

Agitowali za ochroną środowiska wśród swoich towarzyszy osadników i dokumentowali jego niszczenie. Zatrzymywali transporty nielegalnie wyciętych drzew, robili zdjęcia, które służyły potem państwowej agencji IBAMA (Instytut Środowiska i Zasobów Naturalnych) do wszczynania śledztw przeciw niszczycielom.

Poglądy tej pary nie były i wciąż nie są powszechne wśród amazońskich drobnych rolników. Niektórzy pod groźbą, czasem za pieniądze, wpuszczają handlarzy drewnem na swoją ziemię i pozwalają wycinać cenne na rynkach gatunki drzew. Z tego powodu José Claudio i Maria skłócali się z sąsiadami, a potem prędko wracali i od nowa przekonywali.

Ich zabójstwo zlecił fazendeiro roszczący sobie prawo do ziemi, na której zostali osiedleni. Dwóch zabójców skazano, jeden z nich uciekł potem z więzienia. Wyrok na zleceniodawcę sąd orzekł zaocznie; ten jednak nie odsiedział